„Stanley” z „Sanatorium miłości”: Chcę jeszcze poczuć miłość
Poszukiwanie miłości na oczach milionów widzów to nie lada wyzwanie, którego nie każdy by się podjął. Stanisław „Stanley” z Mysłowic postanowił zaryzykować i wziąć udział w siódmej edycji programu „Sanatorium miłości”. W rozmowie dla tvp.pl opowiedział o trudnych chwilach związanych z rozwodem, poszukiwaniu idealnej partnerki i marzeniach, które wciąż czekają na spełnienie.
Agnieszka Żurek: Z zawodu jesteś górnikiem. Czy to doświadczenie ukształtowało Cię jako człowieka?
Stanisław „Stanley”: Praca górnika to bardzo trudny i niebezpieczny zawód. Nie każdy się do niego nadaje – stres, presja psychiczna i zagrożenia to codzienność. Pamiętam, że po drugim zjeździe pod ziemię poważnie rozważałem rezygnację. Przerażało mnie to wszystko, ale zmieniłem nastawienie. W górnictwie nie można ciągle myśleć o zagrożeniach – trzeba się skupić na pracy, na zadaniach do wykonania. Strach oczywiście towarzyszy na każdym kroku, ale trzeba nauczyć się go kontrolować.
Taką samą postawę przyjmowałeś w życiu codziennym?
Tak. Górnictwo nauczyło mnie wytrwałości, samodyscypliny i szacunku do ludzi. W pracy pod ziemią powstają silne więzi. Nawet jeśli pod wpływem stresu dochodziło do spięć, to po wyjeździe na powierzchnię znów byliśmy kumplami.
Praca w kopalni już za Tobą i teraz możesz skupić się na swoich pasjach. Jedną z nich jest taniec. Od zawsze go kochałeś?
Prawdę mówiąc, kiedyś nie umiałem za bardzo tańczyć, ale moje córki to uwielbiały. Zdarzało się, że z nimi ćwiczyłem – czy to przed jakąś studniówką, czy po prostu dla zabawy. Muszę jednak przyznać, że taniec zawsze mnie fascynował, bo wyzwala pozytywne cechy człowieka. To sposób na wyrażenie siebie, swoich emocji – zarówno w tańcu solo, jak i z partnerką. Uwielbiam tańczyć, bo kocham muzykę. Taniec uspokaja, nastraja pozytywnie i daje radość. A kiedy w tańcu z partnerką czujesz, jakbyście tańczyli razem przez 20 lat, mimo że to dopiero wasz pierwszy raz – to jest coś wyjątkowego.
W takim razie muszę spytać, jakiej kobiecie oddałbyś swój ostatni taniec?
Trudno powiedzieć (śmiech). Myślę jednak, że to jest coś, co po prostu czujesz. Z reguły mężczyźni są wzrokowcami, ale w tańcu chodzi o to, by poczuć tę więź z partnerką. Czuć to w dotyku, spojrzeniu, uśmiechu, zachowaniu. To coś, czego nie da się opisać, ale to sprawia, że chcesz z nią tańczyć.
Skoro już rozmawiamy o relacjach, to nie jest tajemnicą, że po 30 latach małżeństwa zdecydowałeś się na rozwód. Czy była to dla Ciebie trudna decyzja, czy może raczej moment ulgi, nowego początku?
To była bardzo trudna decyzja. Nie uważam, że rozwód to sukces. Spędziliśmy razem 30 lat, to była wspaniała kobieta – świetna mama, babcia. Mieliśmy jednak zupełnie różne charaktery. Ja byłem otwarty na zmiany, podróże, nowe wyzwania, ale brakowało mi wsparcia z jej strony. Bywało, że podejmowałem decyzje sam, a ona nie zawsze się z nimi zgadzała. Z roku na rok oddalaliśmy się od siebie, aż dom przestał być tym miejscem, do którego chciałem wracać.
W końcu doszedłem do wniosku, że życie tak szybko ucieka i chcę jeszcze poczuć ciepło, miłość i wsparcie. Chciałem zmienić swoje spojrzenie na świat. Natchnęło mnie do tego doświadczenie moich przyjaciół – Bożenki i Zbyszka, którzy po latach spędzonych w różnych związkach postanowili być razem. To dało mi nadzieję, że takie rzeczy się zdarzają.
Czyli mimo negatywnych doświadczeń postanowiłeś zawalczyć o szczęście i poczuć radość życia w nowym związku?
Dokładnie tak. Życie jest za krótkie, żeby nie dawać sobie szansy na szczęście. Chciałem poczuć jeszcze raz to ciepło i wsparcie, które daje druga osoba. Zdecydowałem więc, że muszę spróbować i zmienić swoje życie na lepsze.
Możesz być dla wielu osób przykładem! Co doradziłbyś tym, którzy boją się zmian w relacjach?
Powiem tak: ja zrobiłem to zdecydowanie za późno. Trudno jest normalnie żyć w związku, w którym człowiek nie czuje się szczęśliwy, bez przerwy się szarpać, żyć dla innych, a nie dla siebie. Moja żona żyła bardziej w grze pozorów, dla społecznej aprobaty niż dla nas. Doradziłbym więc, że jeśli coś już się nie układa, to po prostu trzeba odejść. Trzeba odnaleźć swoje szczęście, bo ono może być tuż obok, a my go nie dostrzegamy. Niektórzy twierdzą, że może warto coś naprawić, ale jeśli nie ma czego naprawiać, to warto się rozejść, bo szkoda czasu obu stron. Należy spojrzeć na siebie i przyszłość.
Szybko zacząłeś szukać szczęścia, o którym mówisz? Czy możesz potrzebowałeś trochę czasu po rozwodzie?
Akurat muszę się przyznać, że już w trakcie rozwodu poznałem pewną amazonkę – Justynę. To była niesamowita kobieta, świetnie się rozumieliśmy, potrafiliśmy bez słów wyczuwać siebie nawzajem. Jeździłem po pracy do Lublina, żeby spędzić z nią trochę czasu, choćby na kolacji. Była to niesamowita miłość. Chciałem dla niej zrobić wszystko, nawet postawić dla niej dom.
Brzmi jak bajka, ale skoro tu dzisiaj rozmawiamy, to znak, że coś się jednak nie udało…
Pojechała kiedyś na OnkoRejs. Tam spotkała malarza, dla którego mnie zostawiła. To był dla mnie ogromny cios. Mimo że byłem wtedy gotów na tę miłość, to niestety nie wystarczyło, byśmy razem byli szczęśliwi.
Słyszę, że było to jedno z najboleśniejszych doświadczeń miłosnych. Ale mimo wszystko się nie poddałeś i zgłosiłeś się do „Sanatorium miłości”…
Ustronie, gdzie kręcono dwa sezony programu, było blisko. Znałem to miejsce, jeździliśmy tam na tańce z przyjaciółmi. Program od zawsze mi się podobał, a Marta Manowska była dla mnie inspiracją. Nawet koledzy z pracy namawiali mnie do udziału. Mówili: „Teraz idziesz na emeryturę, to pozostało ci tylko wystartować w programie”. W końcu wysłałem zgłoszenie. Zrobiłem to trochę dla świętego spokoju, bo sam nie wierzyłem, że się dostanę. Kiedy zadzwonili do mnie z programu, pomyślałem, że to żart. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że to się dzieje naprawdę.
Jakie było Twoje pierwsze wrażenie podczas nagrywania programu? Czy coś Cię szczególnie zaskoczyło?
Nie zdawałem sobie sprawy, jak ogromne to jest przedsięwzięcie. Zaskoczyło mnie, jak dużo osób jest zaangażowanych: oświetleniowcy, dźwiękowcy, reżyserzy. Byłem pod wrażeniem profesjonalizmu, bo każdy dokładnie wiedział, co ma robić. Po pewnym czasie już rozumieliśmy się z kamerzystami, jak ustawić sceny, jak się poruszać, to było coraz łatwiejsze.
A jak to było z uczuciami w programie? Obfitował bardziej w przyjaźnie czy w romantyczne relacje? Co dał Ci udział w „Sanatorium miłości”?
Program dał mi przede wszystkim nowe przyjaźnie. Zbliżyliśmy się do siebie, a z niektórymi uczestnikami zbudowałem naprawdę silne więzi. W programie były też momenty romantyczne, ale początek zawsze jest trudny, bo jest ta świadomość, że ogląda cię wiele osób… To wszystko sprawia, że nie od razu człowiek się otworzy. Z czasem jednak zapomina się o kamerach i zaczyna się zachowywać naturalnie.
„Sanatorium miłości” skupia się na konkretnej grupie wiekowej. Czy uważasz, że w dojrzałym wieku miłość i romantyzm mogą być równie ekscytujące, jak w młodości?
Nie ma to większego znaczenia. Myślę, że wiek nie gra roli, jeśli chodzi o uczucia. Oczywiście bagaż doświadczeń życiowych, to, co nas spotkało, daje nam lepsze patrzenie na uczucia. Zaczynamy bardziej doceniać drobne gesty, takie jak dotyk, spojrzenie, mówienie „lubię cię” czy „czuję coś do ciebie”. Jako seniorzy zaczynamy też dostrzegać te małe rzeczy, które kiedyś mogły umknąć. Zresztą wielu moich znajomych mówi to samo – w dojrzałym wieku uczucie jest bardziej cenione, pragnie się go jeszcze bardziej, bo rozumie się, jak ważne jest, by doświadczyć je w pełni.
Czyli koniec końców każdy tak naprawdę pragnie mieć obok siebie drugą osobę, która nas zrozumie i pokocha.
Zgadza się. Myślę też, że w jesieni życia szczególnie odczuwamy tę potrzebę bliskości. Kiedy jesteśmy młodsi, często nie zastanawiamy się nad uczuciami, bo świat pędzi do przodu i nie mamy czasu na refleksję. Jednak w starszym wieku mamy czas, by to docenić. Każdy z nas chce wykorzystać ten czas jak najlepiej.
Gdyby taka młoda osoba przyszła do Ciebie po poradę miłosną, co byś jej powiedział?
Powiedziałbym, żeby nie podejmowała decyzji pochopnie. Nie zawsze można przewidzieć, co się wydarzy, ale ważne jest, by podejść do relacji z pełną świadomością. Miłość to nie tylko fascynacja, zauroczenie. Powinna być przemyślana, nie impulsywna. Kiedy jest się młodym, emocje są często silniejsze niż rozsądek, co może prowadzić do błędnych decyzji.
Myślę, że w miłości ważne jest, by spojrzeć głębiej – nie na powierzchowność, ale na to, jakie uczucia ktoś w nas budzi, jak traktuje nas na co dzień. Relacja powinna mieć fundament, który nie jest oparty tylko na atrakcyjności czy chwilowym zachwycie. Ważne jest, by spędzać czas z drugą osobą, zobaczyć, jak funkcjonujecie na co dzień.
A Ty, czego szukasz w kobiecie?
Ciepła, mądrości i trochę szaleństwa – takiego pozytywnego, żebyśmy się nie nudzili razem. Lubię, gdy kobieta ma energię, potrafi być radosna, a przy tym ma głębsze spojrzenie na życie. Ważne jest też, żeby miała swoje pasje i coś, czym się zajmuje. To jest dla mnie bardzo atrakcyjne.
Mówiłeś też, że imponują Ci kobiety, które są zaangażowane społecznie.
Jak najbardziej. Podziwiam kobiety, które angażują się w pomoc i oddają część siebie, by wspierać innych. Jednym z przykładów jest moja przyjaciółka, Justyna Karaś, prezeska Amazonek. Obserwując ją, widzę, ile energii wkłada w pomoc innym, jak wiele robi dla tych kobiet. Zawsze jestem pod wrażeniem, skąd bierze siłę i motywację do działania. Czasem wieczorami rozmawiamy i dzieli się ze mną swoimi doświadczeniami. Mówi o tym, jak wielu osobom pomogła, i to naprawdę robi wrażenie. Widać, jak ogromną siłę mają takie osoby, które żyją dla innych.
A czy masz w głowie scenariusz na idealną randkę?
Randka na Wyspach Zielonego Przylądka!
To bardzo egzotyczne!
Tak, to moje marzenie. Od paru lat się tam wybieram, ale jeszcze nie dotarłem. Kiedyś miałem już bilet, ale pandemia pokrzyżowała plany.
Domyślam się, że ta podróż odbyłaby się już z kobietą idealną? W końcu to dość kosztowna wyprawa…
Tak, oczywiście. Nie zapraszałbym dziewczyny na taką randkę, jeśli nie wiązałbym z nią przyszłości.
Czy poza tym jest coś, czego nie udało Ci się jeszcze zrealizować, a bardzo byś chciał?
Tak, chciałem wybudować domek w górach, na mojej działce w Beskidach. Mam już działkę, ale niestety projekt nie został jeszcze zrealizowany. To wciąż moje marzenie – mały drewniany domek w górach.
To brzmi naprawdę pięknie! Jak sobie wyobrażasz to miejsce – jako azyl tylko dla najbliższych czy może dom pełen gości i wspólnych biesiad?
Jestem otwartym człowiekiem, więc ten domek byłby zarówno moim azylem, jak i domem otwartym dla przyjaciół czy wszystkich tych, którzy chcieliby do nas przyjechać, odpocząć, zrelaksować się czy nawet pobiesiadować. Uważam, że otwartość na ludzi to moja mocna strona.
Czy ta otwartość była także motywacją do zgłoszenia się do programu? To w końcu duża odwaga, żeby szukać miłości przed milionami widzów.
Wielu ludzi mi gratulowało odwagi. Mówili: „Kurczę, odważny jesteś, ale kto, jak nie ty?”. I rzeczywiście, muszę przyznać, że trzeba mieć odwagę, żeby wziąć udział w takim programie. Myślę, że niektórzy nie zdają sobie sprawy, przez ile trzeba przejść formalności – badania lekarskie, cała ta procedura. To nie jest tak, że wystarczy się zapisać i już się bierze udział w programie. Trzeba mieć odwagę, aby przejść przez te wszystkie etapy i zdecydować się na udział, a później jeszcze wytrzymać tę presję, kiedy program już jest emitowany.
W telewizji jest sporo programów, w których ludzie szukają miłości. Sama spotkałam się z opinią, że ci, co się do nich zgłaszają, to… desperaci. A jak Ty się na to zapatrujesz?
Oczywiście można powiedzieć: „Po co szukać w programie? Przecież można poznać kogoś w inny sposób”. Ale nigdy nie wiemy, czy właśnie w tej grupce osób, którą widzimy w programie, nie ma tej jednej, wyjątkowej osoby. W związku z tym to nie desperacja, ale raczej ciekawość, chęć zmiany stylu życia, zmiany perspektywy. Program zmienia wiele aspektów życia. To niesamowita przygoda, pełna emocji. A jeśli jeszcze pojawi się uczucie, to jest to coś pięknego.
Bardzo ciepło mówisz o uczestnikach i ekipie siódmej edycji programu. Wnioskuję, że nie żałujesz decyzji o udziale w „Sanatorium miłości”.
Zdecydowanie nie. Jak się mówi A, warto powiedzieć B. To było dla mnie coś niesamowitego. Zmieniło to moje postrzeganie świata i ludzi. Pozbyłem się też małostkowości. Jedno jest pewne – telewizja zmienia charakter. Daje energię. Z koleżankami z programu utrzymuję kontakt. Widzę, jak bardzo się zmieniły. Jedna, na przykład, przyjechała bardzo spokojna, a teraz cieszy się życiem w pełni. To niesamowite!
Czyli utrzymujecie kontakt z osobami, które wystąpiły w show?
Oczywiście. Kontaktujemy się regularnie, praktycznie każdego dnia rozmawiamy. To naprawdę świetne, bo dzielimy się zarówno dobrymi rzeczami, jak i wyzwaniami. To sprawia, że mamy jeszcze większą więź. Muszę też powiedzieć, że oglądałem różne edycje tego programu i z mojego punktu widzenia ta edycja była naprawdę wyjątkowa. Była czymś niesamowitym, czego wcześniej nie widzieliśmy.
Gdybyś mógł cofnąć się w czasie, co powiedziałbyś młodemu sobie?
Powiedziałbym: „Patrz, komu ufasz”.
A może chciałbyś jeszcze przekazać coś widzom „Sanatorium miłości”?
Cieszcie się życiem, bo chyba nie ma nic lepszego, niż po prostu czerpać z niego pełnymi garściami. Bądźcie szczęśliwi, że się obudziliście, jesteście zdrowi i patrzycie daleko w przyszłość!
„Sanatorium miłości”. Kiedy i gdzie oglądać?
Oglądaj program „Sanatorium miłości” w każdą niedzielę o godz. 21:20 w TVP1. Odcinki show dostępne są również w TVP VOD.