Sanatorium miłości

Stanisław z Raszyna: Nie poszedłem do „Sanatorium miłości” szukać kucharki czy sprzątaczki

Na miłość nigdy nie jest za późno. Pan Stanisław z Raszyna postanowił poszukać drugiej połówki w programie „Sanatorium miłości”, którego akcję przeniesiono z gór do Mikołajek. Czy przystojny senior spod warszawskiej gminy znalazł wybrankę serca, z którą mógłby spędzić jesień życia? – Jestem jak ta kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję. Gotuję, robię zakupy, sprzątam… – reklamuje siebie. Randkowy show można oglądać co niedzielę w TVP1 i online w TVP VOD. 

Longina Stempurska: Co Pan poczuł, gdy znalazł się w Mikołajkach i zdał sobie sprawę, że nie ma odwrotu? Pojawił się stres i pytania typu: „Co ja tu robię?”?


Stanisław z Raszyna: – Nie, czułem, że jestem we właściwym miejscu. Ale było to dla mnie wkroczenie do innego świata. Pierwszy raz byłem w Mikołajkach, piękne jezioro, promenada, inny klimat. Czułem adrenalinę, stresu nie, bo ja niczego się nie boję, ale miałem wrażenie bycia w jakimś innym świecie. To trochę jak skok ze spadochronem. Stoi się w luku, za chwilę ma się wyskoczyć, widzi się piękny świat na dole… Słyszy się sygnał: „skok”. Głowa chce skakać, ale nogi zostają z tyłu. Nie umiem nazwać tego stanu, ale na pewno nie zadawałem sobie pytania „co ja tutaj robię?”.

Porównał Pan program do wojska… 


– 23 lata spędziłem w armii. Byłem żołnierzem zawodowym. Pracowałem w kontrwywiadzie. Po tych latach odszedłem w stan spoczynku. Można odejść z wojska do rezerwy albo w stan spoczynku ze względu na stan zdrowia. Z rezerwy w każdej chwili można być wezwanym do służby. W stanie spoczynku jest się niezdolnym do służby w czasie wojny i pokoju. 


Jaki Pan ma stopień?  


– Majora. 


Co Pan robił na tej emeryturze? 


– Przez kilka lat byłem pilotem wycieczek zagranicznych. Zwiedziłem cały były Związek Radziecki. Wyjechałem na rok do Stanów, ale wróciłem, bo doszedłem do wniosku, że moje miejsce jest w Polsce. Syn miał osiem lat, rozpoczynał karierę szachową. To ja nauczyłem go grać. Tak był zawzięty, że gdy przegrywał, płakał. Pokonał wszystkie szczeble, aż został arcymistrzem. W tej chwili jest drugą kadencję prezesem Polskiego Związku Szachowego. 


Poszedł Pan na studia… 


– Podyplomowe, w Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Po ukończeniu zająłem się finansami w warszawskich firmach.

Pańska pierwsza żona, mama Radosława, zachorowała na raka i zmarła. 


– Sam go wychowywałem. Byłem i ojcem, i matką. 


Wiem, że umiał się Pan tak zorganizować, że znajdował czas dla siebie. 


– Chodziłem na dyskoteki w Warszawie. Przynajmniej raz w tygodniu. Przez rok obserwowałem jedną z dziewczyn. I po roku... 


Długo Pan obserwował... 


– Nie byłem taki szybki. Gdyby nie przypadek, pewnie obserwowałbym dalej. Ale znaleźliśmy się oboje na parkiecie, ja zawsze sam tańczyłem, ona też sama… Zatańczyliśmy razem i tak to się zaczęło.

Na świat przyszła wasza córka, Katarzyna. 


– Tak, ale żona zanim została matką, powiedziała mi, że nie chce mieć dzieci. Że nie będzie się nimi zajmować. I mówiła prawdę. Dziecko się jednak urodziło i ktoś musiał się nim zająć. Właściwie wszystko spadło na mnie. 


Trudny czas… 


– Tak. Szczególnie że druga małżonka też zachorowała na raka. I też zmarła. Zostałem z 13-letnią córką. Musiałem sam ją wychowywać. A teraz wychowujemy się nawzajem – ona ma teraz 20 lat. Kiedy żona odeszła, ja na te dyskoteki dalej chodziłem za zgodą córki, ale tylko na dwie-trzy godziny. Ona zapalała wszystkie światła, bo trochę się bała zostawać sama w dużym domu. Ale ja potrzebowałem kontaktu z ludźmi. Nie chodziło mi o nawiązywanie znajomości.


A teraz: ahoj, przygodo! Skąd pomysł, by szukać miłości w programie telewizyjnym? 


– No tak… Lubiłem oglądać w telewizji „Sanatorium miłości” i doszedłem do wniosku, że jest to miejsce, w którym powinienem się odnaleźć. Gdy po raz pierwszy się zgłosiłem, córka była nieletnia i zrozumiałem, że muszę się wycofać, więc nie dokończyłem formalności. Nie mogłem przecież zostawić jej samej na kilka tygodni. Czekałem, aż skończy 18 lat. 

I się udało, gratuluję. Córka nie protestowała: „Tato, co ty robisz?”?


– Nie, wręcz przeciwnie. Była za. Nawet mi pomagała. Pojechałem do Mikołajek trochę roztargniony, wcześniej miałem operację i nie byłem w pełni sprawny fizycznie, ale ostatecznie dałem radę. Ale zapomniałem zabrać najważniejszych rzeczy. Zadzwoniłem do córki, która dopiero co zrobiła prawo jazdy i nigdzie poza Warszawę nie jeździła samochodem, żeby mi wszystko dowiozła. I tak zrobiła. Jechała 300 kilometrów w jedną stronę.


Jak rodzic na kolonię do dziecka. 


– Byłem bardzo zaskoczony. Ale dała radę. 


To piękne. Dzieci czasami mają duży problem, gdy samotny rodzic zaczyna rozglądać się za drugą połówką.  


– Córka jest zupełnie inna. Ona nie miała problemu. Nawet nie przechodziła tego buntu nastolatki. Przynajmniej ja czegoś takiego u niej nie zauważyłem. A jestem rodzicem raczej nadopiekuńczym. 

Jakiej kobiety Pan szuka? 


– Nie wiem. Coś musi zaiskrzyć. To musi być zachwyt od pierwszego wejrzenia. Gdy spotka się kogoś na swojej drodze, od razu wiadomo, że to jest ta czy ten. Kolor oczu, włosów nie ma znaczenia. Jedyne co, to nie może pić i palić. 


A co z pracami w domu? 

 

– Jestem jak ta kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję. Gotuję, robię zakupy, sprzątam, dbam o ogródek. 


Czyli kobieta może leżeć i pachnieć?


– Nie, nie. Wyobrażam sobie wspólne gotowanie, dbanie o dom, ogród. Ale nie jest to wymóg. Nie poszedłem do programu szukać kucharki czy sprzątaczki. Potrafię wszystko zrobić sam. 

Zgłaszając się do programu telewizyjnego, myślę, że trzeba mieć dużo pewności siebie. 


– Jako dziecko miałem problemy z kontaktami z płcią przeciwną. Byłem nieśmiały. Ale to mi się trochę zmieniło. Moje doświadczenia życiowe uodporniły mnie. Jestem otwarty. Ale mimo wszystko byłem zaskoczony, że dostałem się do tej szóstki mężczyzn. Potem wszystko potoczyło się szybko. Zaczęło się od zdjęć w domu, z córką. I z kotem przy okazji. 


Ogląda Pan siebie w telewizji? Czekał Pan z niecierpliwością na pierwszy odcinek?

 

– Tak, oczywiście. 


Jakaś kobieta wpadła Panu w oko? 


– Ja jestem osobą, która rozpoczyna wszystko od strategii. 

Urodzony oficer. 


– Tak, najpierw jest ogólne spojrzenie na wszystko. Zobaczenie, kto i jak się zachowuje. Zasadniczo nie pcham się nigdy przed szereg. I nie podejmuję pochopnych decyzji. Tylko czekam na wydarzenia, żeby zdobyć trochę większą wiedzę o ludziach. Nie opieram się na pierwszych wrażeniach. 


Dogadywał się Pan z męską częścią składu? Bądź co bądź to konkurenci. 


– Wszyscy byli bardzo sympatyczni. Trochę zaskoczył mnie tylko nasz kulturysta, Edmund. Cały czas opowiadał o swoich wyczynach, medalach. Poczułem do niego troszeczkę mniej sympatii. Też mam parę kilogramów medali, ale po co mówić o tym na okrągło. Inni mieli podobne odczucia do moich. „Nie będzie z nim łatwo” – pomyślałem już pierwszego dnia.

A co z kobietami? 


– Jedna pani zaraz po poznaniu – sympatyczna, owszem – w pierwszych słowach powiedziała mi, że nienawidzi kłamstw, oszustów itd. Nie rozumiałem, o co jej chodzi. Zastanawiałem się, czy ja zrobiłem na niej aż tak złe wrażenie? Nastawiło mnie to do niej troszkę negatywnie. Może miała rzeczywiście dużo nieprzyjaznych sytuacji w życiu, ale to nie powód, by tak zaczynać. Oczywiście przez cały pobyt w Mikołajkach trzeba było wspólnie spędzać czas bez animozji, ale z tyłu głowy pozostawało to pierwsze wrażenie. 


To było pierwsze złe wrażenie. A dobre? 


– Dobre wrażenie zrobiła na mnie Ula z Poznania. Pielęgniarka. Zresztą ona również miała podobne uczucia. Ania, nauczycielka z Lubska, też sympatyczna, no i Ela – piękny intelekt. 


Panowie rywalizowali ze sobą o kobiety? 


– Edi zakłócił tę całą naszą rywalizację, bo natychmiast rzucił się na Anię i ją zaanektował. Już się chciał z nią żenić. Ona była zszokowana. I było tak, że jeżeli ktokolwiek miał jakieś sympatie w stosunku do niej, to on to blokował.

Jest Pan trenerem nordic walking. Czy ktoś z uczestników „Sanatorium miłości” połknął bakcyla i zaczął z Panem trenować? 


– Nie. Ja o szóstej rano zaczynałem trening. Inni spali. Czasami do trzeciej w nocy trwały spotkania, nikomu nie chciało się tak rano wstawać. Ja mam samodyscyplinę i nie mam problemu ze wstawaniem. Co niedzielę spotykam się rano z ludźmi na trening w Suchym Lesie pod Warszawą, i to po powrocie z dyskoteki, gdzie intensywnie tańczę. A na dyskoteki chodzę dwa-trzy razy w tygodniu. 


Ma Pan zdrowie. 


– Usiłuję to zdrowie zachować, bo mam dla kogo. 


Dla siebie. 


– I dla córki. Moim zdaniem ona cały czas mnie potrzebuje. Zresztą spędzamy dużo czasu razem. Razem wyjeżdżamy za granicę. Ostatnio byliśmy w Egipcie.  

Czy po tym, czego doświadczył Pan w Mikołajkach, wziąłby Pan ponownie udział w programie? 


– Oczywiście! Nam się wszystkim podobało. I myślę, że widzom program też się spodoba. Będzie dużo wątków miłosnych i rywalizacji oczywiście też. Byliśmy grupą bardzo dobrze dobranych ludzi. Otwartych, zorganizowanych, mogliśmy razem góry przenosić. 


Znalazł Pan miłość? 


– Nie powiem, zapraszam do oglądania programu.

7. edycję „Sanatorium miłości” można oglądać co niedzielę o godz. 21:20 w TVP1. Wszystkie sezony programu dostępne są również w TVP VOD.